sobota, 28 lutego 2015

Atrakcją tygodnia - Katy Perry, ale czy aby na pewno?


sobota 21.02’15
Wyjazd z Kazimierza. Tak dziwnie ułożyły się godziny, że nie zdołałem pożegnać się z ostatnim turnusem, nie zdążyłem im pomachać i sprawdzić listę obecności w busie. Sam musiałem też wyjeżdżać, więc pościeliłem sobie łóżko w busie i pędziłem do Rzeszowa. Klub pod Palmą, czyli klub, w którym już kiedyś grałem, w którym już kiedyś się widzieliśmy. Zakwaterowano nas w pięknym hotelu, gdzie mogłem pójść na siłownie i wyluzować się po ciężkim czasie w Kazimierzu, ale nie było czasu. Koncert - niesamowity, ja dałem z siebie wszystko, dlatego, że dostałem mnóstwo energii od Was. Nie pamiętałem dokładnie ostatniego koncertu tam, dlatego byłem ciekaw jak Rzeszów się bawi - a bawi się niesamowicie, dziękuję. Po koncercie pojechałem do hotelu i pisałem dla Was bloga - dlatego post był w sobotę, nie w piątek. Ograniczony byłem czasowo, więc przepraszam, ale dzień spóźnienia jak na mnie to i tak nie dużo, przecież wiecie. Podczas chillu po koncercie w wielkim wyrze razem z Weedym zaproszono nas na imprezę w najnowszym klubie w Rzeszowie, który był połączony z naszym hotelem. Impreza… dwa razy chyba nam mówić nie trzeba, zresztą - skoro najnowszy, no to oceńmy. Wszedłem i byłem bardzo mile zaskoczony, super oświetlenie (jak w którymś z teledysków Brudno Marsa, tak mi wytłumaczono pełno żarówek na suficie) i super obsługa. Dobra muzyka, dobry DJ, dobra zabawa - chłopaki się wybawili, ale oszczędzali siły na następny dzień, Lublin - nadchodzimy…
niedziela 22.02’15
Lublin! Dojechaliśmy na miejsce i od razu pod hotelem pięknie nas przywitaliście. Szybki prysznic i przygotowanie się do koncertu i wyjazd na scenę! Znam już Klub Grafitti doskonale, nie pierwszy raz śpiewałem na tej scenie. Nie pierwszy raz widziałem te twarze na koncertach i nie pierwszy raz tak głośno śpiewaliście. To był strasznie dziwny koncert. W pewnym momencie nawet się wzruszyłem, zrobiliście mnóstwo akcji, za które Wam dziękuję. Skakałem tyle, że po koncercie marzyłem o tym, by ktoś odjął mi nogi i dał nowe - ale opłacało się. Chyba i ja, i Wy macie fajne wspomnienia z tego dnia. A pod hotelem… tyle osób jeszcze nie było. Niestety nie spałem w Lublinie, bo do Warszawy nie było aż tak daleko, więc Maro (mój niezawodny kierowca) dał radę zrobić szybki kurs do stolicy i odstawić nas do domów - w końcu czym więcej jesteśmy w Warszawie, tym więcej będziemy w stanie ogarnąć spraw nie związanych z moją pracą, karierą, czy jak to tam nazwać. Głupi dentysta czy jazdy wymagają ode mnie dużego spięcia czasowego, chociaż wiadomo, że wolę być w trasie i widzieć się z Wami. Wróciłem i położyłem się spać - strasznie ucieszony tym, że pierwszy raz w historii polskiego kina dostaliśmy Oscara - jeszcze raz, brawo Ida! :)
poniedziałek 23.02’15
Obudziłem się o 13stej i zacząłem realizować swój plan na ten dzień - mimo pierwszego wolnego dnia od dłuższego czasu, nagrywałem dla Was relacje z jakże nudnych czynności, które wykonywałem na snapchat. Pokazałem Wam swój wolny dzień, czyli normalne życie, takie jakie ma każdy z Was. Było też w tym trochę drugie dno. Chciałem przypomnieć niektórym, że mimo tego wszystkiego, co się kręci wokół mnie, też robię sobie śniadanie, wyprowadzam psa i spędzam czas ze znajomymi, bo wydawało mi się, że niektórzy już chyba o tym zapominają. Tak czy inaczej - mogliście się trochę ze mnie pośmiać, bo sam nagrywając te snapchaty czasami wybuchałem śmiechem z samego siebie. Siłownia, kino, jedzenie - to chyba trzy rzeczy, które opisać mogłyby ten dzień. Simply. Dodatkowo zobaczyłem się z bratem, który przyjechał z Gorzowa ale tylko na chwilę, za sprawą wykonu w Pytanie na Śniadanie, ale na drugi dzień znów wracał do rodziny, trochę zazdroszczę.
wtorek 24.02’15
Pobudka już wcześniej, niż wczoraj, bo przed 9. Spakowany plecak, tabletki pożarte i z pół żywym organizmem można wsiadać do pociągu - KITTY PURRY, czas na show! Wesołą paczunią weszliśmy do zapełnionego po brzegi pociągu, który nie do końca spełniał nasze oczekiwania… po prostu nie było żadnego miejsca. Zdesperowani spytaliśmy się konduktora, czy jest szansa na to, by posadzić gdzieś 5 ciał na 5 miejscach, nawet w ścisku maksymalnym - odpowiedź brzmiała tak:

w ostatnim wagonie mogą być jakieś wolne miejsca.

No super! Będąc w wagonie drugim, mając minutę do odjazdu i musząc przepchać się przez kilkadziesiąt ludzi, którzy drą się na Ciebie „albo wte albo wewte”, nie było to łatwe, ale daliśmy radę i rzeczywiście znaleźliśmy miejsce. W pociągu ciekawe rozmowy, ekonomiczne jedzenie i standardowo dużo śmiechu. Do czasu. Do czasu, kiedy Zuzia spytała się mnie, czy wziąłem bilety na koncert. W tym momencie serce mi stanęło i nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Na szczęście była 10:58 - tak, liczyłem każdą minutę - i mogłem jeszcze jakoś temu zaradzić, nie wiem… poprosić kogokolwiek, by wysłał mi je pociągiem, wziął ze sobą, nie wiem. Pisałem do Margaret, pisałem do Sary, pisałem do Igora - każdy mi pomógł, więc jeszcze raz mega dziękuję. Mimo kilku problemów i zamieszań, o 18stej odebrałem swoje bilety i byłem już spokojny. Wcześniej zrobiliśmy sobie też spacer po rynku krakowskim i zwiedziliśmy kilka fajnych knajp, które polecili nam nasi znajomi - restauracja „Yellow Dog” godna siedzenia tam 24h na dobę. Proszę, idźcie tam i zamówcie cokolwiek - to, co zamówiłem ja i to, co zamówili moi znajomi było pyszne, lepszego żarcia dawno nie jadłem. Nie jest to żadna opłacona reklama, po prostu chciałbym zadowolić Wasze żołądki, zwłaszcza, że to restauracja jednej z uczestniczek Top Chefa, więc kolejny +. Wzięli taksówkę i pojechali - Katy nie mogła już doczekać się kiedy nas zobaczy. 

Zaczęło się od Supportu - maksymalnie pogrzana Charlie XCX, czyli laska od hitów „Boom, clap” czy „Break the rules” rozgrzała publiczność i dobrze przygotowała ludzi do wyjścia na scene Katy. W końcu wychodzi - świeża, super ubrana i utalentowana Katy. To, co zrobiła w Krakowie i co robi na całym świecie podczas tej trasy koncertowej, to jest jakaś wielka, niezrozumiała dla niektórych masakra. Show podzielone na kilka aktów, przy czym w każdym akcie scena i sama Katy + tancerze wyglądają zupełnie inaczej. Mnóstwo hitów, które zna każdy, nawet nie słuchając Katy nałogowo. Wszystko dopięte na ostatni guzik, a do tego sama Katy wydawała się strasznie miła. Wzięła dwie dziewczyny na scene, pierwszą z plakatem „take a selfie with me” i zrobiła sobie z nią selfie, drugą, która miała w poniedziałek urodziny - posadziła ją na tort, który nagle był mega wysoko i śpiewała specjalnie dla niej. Katy podczas koncertu miała też chęć nauczyć się trochę języka polskiego, krzyczała do mikrofonu „dziękuję” i „kocham Cię”, co było mega śmieszne i urocze. Ogólnie było bardzo dobrze, cieszę się, że kupiłem te bilety i mimo tego, że z powodu choroby musiałem wyjść troszeczkę wcześniej i odpuścic sobię ostatnią piosenkę, czułem się spełniony muzycznie po tym koncercie. Dziękuję wszystkim znajomym, którzy ze mną się bawili. Igorowi też, chociaż nawet nie zobaczył supportu, bo oczywiście musiał się na kogoś wydzierać i został wyprowadzony, hit!

środa 25.02'15
Śniadanie, prysznic, pociąg - pendolino do Warszawy, ja, Igor, Areta i Karolina. Pod hotelem oczywiście miłe powitanie, mimo tego, że byłem chory i nie chciałem Was zaraźić, okazało się, że wszyscy byli tam chorzy, więc bez stresu. W pociągu... Było dość śmiesznie, zwłaszcza z Panem z Warsu, który nie miał nic do zaoferowania z kuchni - nie było nic, nawet kurczaka, który przecież tak by mi się na masę przydał... Po prostu Pan nie ogarniał nic poza tym, że mówił, że "tego niestety nie mamy", no ale co zrobisz. Kupiłem specjalne wydanie BRAVO z samym sobą, wiem, trochę egocentryzm, no ale... miałem co robić w pociągu. W sumie to mieliŚMY, bo każdy przeglądał co tam napisali i szczerze - fajnie to zrobili. Najważniejsze rzeczy, pisane językiem dość młodzieżowym, wszystko przejżyście i z lekką przesadą - no ale jak zawsze pozytywnie. Dzięki BRAVO! :)  Wróciwszy do domu zapakowałem torbę i poszedłem na siłownie, po czym zrobiliśmy sobię "małą" posiadówę, która przeistoczyła się stety, lub niestety w "dużą" posiadówę i trwała do rana. No ale taka siła w paczce, nie da się usiedzieć spokojnie na dupię przy takich wariatach, w sumie mi to odpowiada. 

czwartek 25.02'15 
Nie lubię budzić się o 15. To straszna strata czasu - pamiętajcie, starajcie się wstawać jak najwcześniej, czas tak szybko leci, że ja nawet nie zorientowałem się, że nie mam już 18 lat, tylko 19. To dziwne, bo naprawdę nie wiem kiedy to się stało. Tak czy inaczej... obudziliśmy się dość późno, ale szybko postawiliśmy się na nogi i poszliśmy na niewidzialną wystawę na Placu Zawiszy w Warszawie. Słuchajcie... to co ja tam przeżyłem, zapamiętam do końca życia. W niewidzialnej wystawie chodzi o to, że ludzie wprowadzają Cię w świat osób niewidomych. Wchodzisz do pomieszczenia, jest cholernie ciemno, takiej ciemności nigdy nie widziałem... jesteś w pokoju, potem w toalecie, potem w kuchni, potem na ulicy, las, dom leśniczego, koło auta, po prostu mnóstwo innych rzeczy. W każdym z tych pomieszczeń przewodnik (który jest niewidomy) tłumaczy co gdzie jest, jak to się rozpoznaje, jak poruszać się po takich miejscach - po prostu pokazuje jak wygląda życie "jego oczyma". Wychodząc z niewidzialnej wystawy, podziękowałem Bogu za to, że widzę. To było niesamowite przeżycie i poczułem jeszcze większy szacunek dla osób, które muszą sobie z tym radzić na codzień. Wielka różnica jest też pomiędzy osobami, które widziały, a wypadek sprawił, że przestały, a osobami, które nie widzą od urodzenia. Mimo pozorów, tym drugim w życiu jest łatwiej. Po prostu tworzą swój świat, nie mają porównań, nie mają przykładów - a kiedy nagle przestajesz widzieć to, co widujesz na co dzień, przeżywasz wielki szok - musisz uczyć się życia na nowo. Tak czy inaczej, dbajmy o zdrowie i martwmy się o siebie. 

piątek 27.02'15
Obudził nas dzwięk kluczy i trzask drzwiami - wrócił Kwiatkowski, Michał Kwiatkowski. Wielkie opowiadania, plotki i wiadomości z gorzowskiego świata - wszystko już dograne! 7 marca w gorzowskim teatrze odbędzie się koncert mojego brata w ramach promocji albumu Chopin Etc, podczas którego zaśpiewam z nim jedną piosenkę - jaram się strasznie, powtórka z rozrywki - pamiętacie, jak śpiewałem kiedyś z bratem w Paryżu? Jeśli nie, dla przypomnienia:
https://www.youtube.com/watch?v=ZOiLZwvHpEo
Tak strasznie się cieszę - niedość, że w Gorzowie, to jeszcze z bratem na scenie. Trzeci raz w życiu, hell fuckin' yaaaay! Piątek przeleciał jakoś tak bez szału - siłownia i kolacja urodzinowa naszego znajomego Szymona - było miło na początku, potem było jeszcze bardziej miło i było tak miło, że nie skończyło się miło - choroba się odezwała i przez pół nocy musiałem wypić 3 litry wody, by dać radę zaśpiewać w Dzień Dobry TVN. Ale było super - bo z paczunią. Dzięki Bogu za nich!

sobota 28.02'15
Dzień dobry! TVN...  Rano czat, potem wywiad z przemiłą Panią Kingą Rusin ( https://www.youtube.com/watch?v=012PnzrGqxM ), potem występ. Na próbie zaczęły się problemy, znów dorwało mnie to, co będzie się ciągnąć jeszcze przez kilka miesięcy i musiałem skrócić występ do zwrotki i refrenu - dłużej nie dałbym rady wyciskać z siebie dzwięku. Musiałem się przespać - a po występie wskoczyłem do busa i pojechałem do Zabrza, skąd do Was piszę. Obudziłem się pod hotelem, wstałem i czułem się już dobrze - odetchnąłem, bo chciałem dać Wam jak najwięcej energii ze sceny i mieć siły czerpać też tę energię od Was. Koncert był idealny, nic bym w nim nie zmienił, takżę dziękuję z całego serca za przybycie, ZABRZE!
Teraz w hotelu siedzę, słucham, jak Sara kłóci się z Wrzoskiem, czekam na pizze i za 4 godziny wyjeżdżam do Olsztyna. Nie wiem, czy iść spać... puszczę sobie mój super hiper serial Pretty Little Liars (tak wiem, trochę niekonwencjonalnie, ale serial naprawdę wciąga i sram po gaciach, kiedy oglądam kolejne odcinki). Jutro Olsztyn, wyśpijcie się i damy czadu! 

Załączam zdjęcia z ostatnich dni - chyba będzie trzeba przełożyć te piątkowe posty na sobotę, jakoś łatwiej  mi od dwóch tygodni pisać w soboty. No dobra... :)



































sobota, 21 lutego 2015

kolejny tydzień, kolejne 6 miast objechane - kocham, czy nie kocham swojego życia?



piątek 13.02’15
piątek trzynastego… już trochę o nim pisałem. Głogów, ohhh Głogów, dziękuję za ten koncert. Piękne uczucia, Was pełno, moich emocji też, po prostu dziękuję. Po koncercie z rodzicami pojechałem do Gorzowa, gdzie zdecydowaliśmy się spać. Nasz ulubiony hotel Mieszko no i mój ulubiony pokój, mój pokój z dzieciństwa. Niestety nie dotarłem ostatecznie do domu, bo zlecieli się znajomi z Gorzówka i tak się stało, że „rozmawialiśmy” do późnych godzin. Na szczęście miałem okazję z rodzicami wcześniej porozmawiać i spędzić trochę czasu, więc wszystko „zaliczone”, brzydko mówiąc. Zdarzył się też mały wypadek, bo wlałem do taty auta benzyny, zamiast diesla i auto uległo małemu rozpadowi, ale już pojechało na warsztat, więc trzymajcie kciuki. Myślałem, że tata mnie zje, haha…
sobota 14.02’15
Gdaaaańsk, ERGO ARENA. Dowiedziałem się, że kiedy jestem na scenie w Ergo Arenie, to jestem w Gdańsku. Ale… Wy stojąc jako publiczność, jesteście w Sopocie. Ale jaja, czaicie to? Grałem koncert w Gdańsku dla Sopotu, hahaha HIT. Piękna, duża scena. Moje nieopanowanie na scenie jeśli chodzi o ruchy i gesty, które wykonuje, idealnie pasowały do takiej przestrzeni. Światła, odsłuch i front - wszystko pięknie działało. No i Wy, śpiewające, uśmiechnięte, czasem popłakujące mordki. Dziękuję! Po koncercie do hotelu, gdzie zaczęliśmy nagrywać dla Was już nasze tajne rzeczy na YouTubie. Mam nadzieję, że wyjdzie to tak, jak wyobrażam to sobie w swojej głowie. Jeśli tak będzie, będziecie oglądać i nie będziecie chcieli, by się skończyło. Pokażemy Wam trochę „backstage’u” :D  Spokojny sen i przyszedł czas na wyjazd do Wrocławia…
niedziela 15.02’15 -
 chłopaki pobalowali w Gdańsku w klubie „Sphinx” - znacie miejscówkę? Ciekawi mnie to, ja odpadłem ze zmęczenia, a Ci wrócili nad ranem szczęśliwi, zajarani miejscem i osobno. Wyszli razem, a każdy wrócił na własną rękę. Albo też nie wrócił, tak też było, hit. Długa podróż, długi sen - nieważne, przecież jadę tam by koncertować, czyli to co uwielbiam robić. Przyjechałem na miejsce, gdzie czekała na mnie moja gimbateam, czyli Karla,Karla, Daniel i Głuszko. Wiedziałem i czułem, że zaczyna się tydzień, który zapamiętam na dość długi czas, dlatego, że jadą ze mną do Kazimierza „odpocząć”. Wszyscy ogarnęliśmy się w hotelu i wyjechaliśmy na koncert. Obawiałem się, bo nie do końca rozumiałem akcję z biletami, by dostać się na ten koncert i nie chciałem, żebyście pomyśleli, że to ja wymagam tylu pieniędzy i angażowania się w to, by ktoś wszedł na mój koncert. Ale reasumując - chyba się wkręciliście w tę akcję i z opowiadań słyszałem, że biegaliście po galerii i łapaliście paragony od wszystkich, by w końcu uzbierać tyle, by łącznie suma wydanych pieniędzy wynosiła 500 i odbieraliście piękne, nowe, podwójne zaproszenie. Spytałem się, czemu na Dawida Podsiadło trzeba było uzbierać 300, a nie 500… odpowiedź była prosta i krótka - bo nie chcieliśmy, by zaproszenia rozeszły się w dwa dni, a przez kolejne kilka dostawalibyśmy hejty gdzie i czemu nie ma już biletów. No tak… publiczność Dawida jest na pewno spokojniejsza i wykupuje koncerty w trybie „calm down”, no ale z Wami jest inaczej, co uwielbiam. W końcu zgasiliśmy światła w galerii, zamknęliśmy ją i zaczęliśmy show. Pięknie śpiewaliście, słuchaliście i tańczyliście. Daliście mi tyle energii, że żałowałem, że napisałem tylko 12 piosenek na tę płytę, haha… Także dziękuję Wam za te wpatrzone, przeszklone ślepia, uwielbiam je. Po koncercie pojechaliśmy do hotelu i znów rozmawialiśmy bardzo długo.
poniedziałek 16.02’15-
po nieprzespanej nocy, weszliśmy do busa, położyłem się na ziemi i spałem do samego Kazimierza. Wkurzałem się strasznie, jak były postoje, bo musiałem wstawać, by ktokolwiek mógł wyjść, ale dałem radę. Dojechaliśmy, rozgościliśmy się w nowym pensjonacie i poszedłem przywitać ostatni turnus obozów. Ponad 100 pięknych mordeczek spragnionych muzycznych wrażeń, aż miło się na to patrzyło. Porozmawialiśmy, nabraliśmy energii na następne dni i poszliśmy spać. Znów „rozmawialiśmy” do późna, ale spokojniej, bo chyba te 7 godzin w busie trochę nas wykończyło. Było tak fajnie… nie dość, że miałem przy sobie najbliższych, to kilkaset metrów dalej miałem jeszcze ponad 100 osób, z którymi spędzam kolejne kilka dni fajnie spędzając czas. Niby praca, ale… z taką pracą to ja nie przepracuję ani jednego dnia w swoim życiu :)
wtorek 17.02’15
Obudzili się, ubrali wielkie bluzy, spodnie narciarskie, czapy, rękawice i okulary i poszli lansić się na stok. Mam wielką zajawkę, jeśli chodzi o snowboard. Potrafię nawet oglądać filmiki na YouTubie z fajnymi zjazdami, czy te instruktorskie. Miałem instruktora, Bartka, z którym bardzo dobrze mi się zjeżdżało i nauczył mnie kilku rzeczy, które teraz mi pomagają. Fajnie jest, jak już umiesz jeździć i nie lądujesz co chwile na dupie, a kość ogonowa nie chce Ci wyskoczyć z ciała. Wieczorem przyszedł czas na obozowe Mam Talent, czyli pokaz talentów, które gdzieś tam w środku dzieciaki mają, ale czasami wstydzą się nad nimi popracować i w ogóle ukazać je światu. Inaczej było tego wieczoru, mnóstwo osób śpiewało, tańczyło, grało na kubkach, recytowało i wiele, wiele innych! Ja oczywiście wcieliłem się w rolę prowadzącego, przez chwilę byłem Marcinem Prokopem 20 centrymetrów niżej. Na koniec jury wybrało zwycięzców, którym pięknie gratulujemy - czas chyba na sen, albo nocne pogawędki. Razem z przyjaciółmi zorganizowaliśmy sobie „gimba party”, czyli same młodziaki w pokoju zamkniętym na klucz, stolik, siedzenia, łóżka i 1000 myśli na minute w głowie każdego z nas, lubię takie wieczory, czy też noce, kiedy każdy może się wygadać. Brzuch, mimo tego, że jestem daleko od Warszawy i nie mam przy sobie mojej siłowni, po tych kilku nocach na pewno fajnie się wyrobił, czasami aż leżałem na ziemi…
środa 18.02’15
Mieli iść na stok, ale chyba gadali za długo… Obudziwszy się, poszedłem do Domu Dziennikarza (tak nazywało się miejsce, gdzie zakwaterowani byli wszyscy uczestnicy obozu) na sesję zdjęciową z mordkami. Podnosili mnie, kładli do łóżek (hmmmmmm), leżeli na mnie, targali mną jak szatanem - no ale czego tu dla nich nie zrobić. Zdjęcia wyszły super, pierwszy raz robiliśmy je na białym tle i chyba wychodzą lepiej, bo widoczność jest większa. Wróciłem do hotelu i poprosiłem o masaż, bo czułem, że coś mnie może rozłożyć, albo rozłożyło poprzedniej nocy... Następnie chodziłem po pokojach, gdzie rozmawiałem sobię z ludźmi, którzy przyjechali tam specjalnie dla mnie, robiłem sobie zdjęcia i wyżerałem im słodycze. Taki rebelle, prawda? Znów wróciłem do siebie i zasnąłem na imprezie... tak, mi też się siły wyczerpują, ale tylko czasami...
czwartek 19.02'15 
Ten dzień miałem "wolny od obozów". Wiecie, że sprawiedliwość jest moim drugim imieniem, dlatego też mimo tego, że większość czasu byłem w Kazimierzu, nie mogłem przebywać z moimi dzieciakami cały czas, gdyż iż ponieważ nie byłoby to fair w stosunku do poprzednich turnusów, you know what I mean... tak więc byłem na stoku. To wszystko, co zrobiłem, by osiągnąć jakikolwiek progres tego dnia. Zakochany jestem w snowboardzie, to na pewno, a progres jest już duży, więc jaram się bardzo. Jak pochodnia. Wróciliśmy wymęczeni, mokrzy i spoceni i zaczęliśmy pożegnalną imprezę - gimabaza wyjeżdża z rana, więc musimy odkręcić tak, by spali przez całą podróż - no bo co innego robić w pociągu? :) (jak nie spać, to pisać bloga, lubię bardzo). Zrobiliśmy kilka tematycznych pokoi, mój był pokojem chillu, gimbazy pokój był pokojem before party, a pokój muzyków - dyskoteką. Piękne, duże głośniki grały najgłośniej jak potrafiły, hity hiciorki wleciały, jak dorwałem się do DJowania... aaah co to było. Jedni zasnęli nad ranem, inni wyjechali, ale jedno jest pewne. Raczej nigdy nie zapomnę tej nocy, bo w przeciągu tych kilku godzin zdarzyło się tyle w mojej głowie, że nawet nie potrafię tego opisać. Ale zostawmy to, ja też zostawię, nie czekajmy na cudy. 
piątek 20.02'15 
Ciężki ranek, ciężkie popołudnie, ciężkie zakończenie dnia. Wszystko ciężkie, jak tu lekko żyć? Chodziłem po pokojach, już po tych ostatnich... (muszę rozdzielać sobię zawszę tę część programu na dwa dni). Zjedliśmy też razem kolację, potem czekały na nas najgorsze chwile, musieliśmy się pożegnać. Pokaz finałowy - czyli pokaz wszystkich zdjęć, filmów i różnych tym podobnych rzeczy, które udało nam się zrobić podczas tego tygodnia. Potem moje podziękowania, które zawsze przychodzą mi z trudnością, bo przed sobą mam zawsze ponad 100 zapłakanych osób, a następnie koncert. Mały, kameralny, po turecku - też fajnie, mimo tego, że nie słyszę co śpiewam, idealnie słyszę moją publiczność w sali gimnastycznej - why not? Tak czy inaczej... dziękuję kolejnemu, już ostatniemu turnusowi za czas spędzony z nami i za zaufanie, że Wasze ferie będą jednymi z najlepszych w Waszym życiu. Mam nadzieję, że nam się udało, bo staraliśmy się bardzo - zresztą, kadre macie niesamowitą, więc jestem prawie tego pewien. Kilka pokoi na dobranoc i... dobranoc. Czekamy na kolejne obozy młodzieżowe w lato - śmieszne, bo zacząłem kiedyś jako uczestnik, a teraz jaram się tym, jak mam na sobie koszulkę "kadra" i prowadzę obozy muzyczno-fanowskie ze mną. To niesamowite i dziękuję wszystkim ludziom, którzy na to pracowali, szczególnie Aga... Tobie należą się największe podziękowania. Wracamy w lato! :) Kazimierz Dolny... szykuj się.
+ miejsca na 1 i 2 turnus już nie ma... ale na 3 trochę zostało, więc śpieszcie się!
Jeśli chcecie zobaczyć jak wyglądały obozy, nie tylko ostatni turnus, tutaj macie pełno zdjęć:
http://www.kompas.pl/fotorelacje/zima-2015/kazimierz-dolny-dom-dziennikarza/sroda-18-02-2015#photogalleryDaysGrid

Zdjęcia wykonywane z mojego telefonu z Wami znajdziecie tutaj:
http://we.tl/L7u3x5vgTu

Posłuchajcie sobie na dobranoc Moniki Urlik, jej piosenki zaczarowały mnie totalnie, a kiedyś jeszcze podczas trwania Tańca z Gwiazdami, codziennie jeżdżąc na trening widziałem wielką reklame nowej płyty, nieznanej mi wcześniej osoby. Potem trochę poczytałem i wynalazłem to, może już Wam kiedyś to dawałem, może nie. Nieważne, słuchajcie:
https://www.youtube.com/watch?v=gudBgor1mfI

Dziś może bez żadnych wywodów - bądźcie, simply.
+ chyba jedna z najważniejszych informacji tego tygodnia, czyli premiera teledysku do mojego kolejnego Szepczę. Jestem strasznie zadowolony z tego teledysku, rozsyłajcie go wszędzie gdzie możecie, wstawiajcie do siebie na tablice - a wyniki konkursu, który już zorganizowałem, podam na dniach. :)
https://www.youtube.com/watch?v=Ie2D_ya15G4
+ Szepczę weszło na rotację A w radiu Rzeszów, czyli jest grane w radiu co 2 godziny - akurat w tym mieście, z którego dla Was piszę.