Koniec.
Koniec roku koncertowego.
Koniec wspaniałej przygody z Wami.
Koniec, ale też i początek, no bo przecież nastepny rok przed nami, prawda?
Wczoraj zagrałem ostatni koncert w tym roku. Graliśmy w Sopocie, w klubie Scena. Piękny klub, położony na samej plaży. Dobra akustyka, wspaniała publiczność (jakże inaczej) i no, wszystko pięknie. Dziękuję za ten koncert wszystkim, którzy byli. Dziękuję za akcje, które zrobiliście, było to wzruszające, nie powiem, ale twardo trzymałem policzki suche.
W odpowiedzi na Wasze pytania - nie, nie gram nigdzie w sylwestra. Są to moje urodziny i każdą propozycję, jaką mieliśmy, musieliśmy zdyskwalifikować. Nie wiem do jakiego czasu będę chciał obchodzić swoje urodziny z przyjaciółmi i nie grać żadnego koncertu, ale na razie tak mam. Jestem jeszcze dzieciaczkiem, który lubi imprezować i mimo tego, że w sylwestra stawka za koncert jest podwójna, nie jara mnie to. Przecież w życiu nie chodzi o pieniądze, tylko wspomnienia. Z drugiej strony możecie pomyśleć… "no właśnie, wspomnienia! więcej hajsu, czyli lot na Maladiwy, wielka impreza bez alkoholu [na Maladiwach jest on nielegalny] no i to sa wspomnienia!), ale jednak nie. Nie takie wspomnienia cenię. Kończąc: nie, nie zobaczycie mnie nigdzie na sylwestra, ale Wy też nie siedźcie przed telewizorami tylko zróbcie wielką imprezę, o jakiej nie słyszał nikt. Zresztą, pomimo pozorów "fani Kwiatkowskiego to gimbaza", do końca tak nie jest.
Śmieszne to, śmieszne. Bo widzę, jak się zmieniacie. Jak dorastacie, jak się buntujecie wychodząc w przerwie koncertu na fajke (niu niu niu, nie można), jak zaczynacie się poważnie kłócić z rodzicami. To śmieszne. Pamiętam, jak ja też taki byłem. Pewnie byłbym jeszcze taki do tej pory, gdyby nie życie, które zmusiło mnie do szybkiego dojrzenia i radzenia sobie w życiu. Dzieli nas kilka fajnych lat, albo i też nie. Raczej mówię o tych pierwszych. Widzę też różnice w Waszym zachowaniu w stosunku do mnie. Przeważnie już nie jest to tak bardzo, hmm… spontaniczne? I nieprzemyślane, do czego nie powiem, przyzwyczaiłem się i teraz, gdy wszyscy podchodzicie do tego na lajcie i stajemy się ziomkami (joł), może też mi się zdawać, że uczucia w środku też się zmieniły. Ale wciąż uświadamiacie mnie, że tak nie jest. Bo nie jest tak, prawda?
Cytując "muszę wszystko pozmieniać, tak jak czas wszystko zmienia" idealnie opisuję przestrzeń czasu w przeciągu ostatnich dwóch lat, dwóch lat żywotu mojej osoby. W środku ten sam, trochę może bardziej zraniony i dotkniętym szczęściem chłopak, a na zewnątrz niektóre zachowania już się zmieniają. Mówię o takim photoblogu, o czasach intelektualisty, o czasach fakinshita. Ale nie zmieniłem się w środku i jest to dobre. Lubię to w sobie. Przecież mam tyle czynników wokół siebie, które powinny już dawno ściągnąć mnie na dno, jak nie niżej. Mam dostęp do tak głupich rzeczy, które rujnują ludziom życie. Ale jednak wiem, co dla mnie jest najlepsze i chcę to wszystko, co mam teraz, zachować przy sobie przez całe życie. Teraz przychodzi do głowy pytanie - czy zmieniać swój sposób życia w relacji fan-artysta z powodu dorastania obydwu tych stron, by dopasować swoją dojrzałość do dojarzałości fanów, czy zostać takim samym i czekać na sukces, lub porażkę? Z drugiej strony, jak się dopasować, przecież nie jestem gumką recepturką, bym był idealny do wszystkiego. Z trzeciej…każdy z nas kiedyś będzie dorosły. Kiedyś.
Mam nadzieję, że w przeciągu 4 godzin dojadę do Warszawy, bo jestem chory i właśnie psiknąłem 8 raz z rzędu.
PS, hasło na photobloga: sawmahcok
Ukradli mi kabel do iPhona, wszystkie zdjęcia dodam później. Może dziś wieczorem, więc sprawdzajcie aktualizację. I przepraszam za te wylewy, wiecie, że inaczej nie potrafię.