poniedziałek, 29 grudnia 2014

Koniec roku koncertowego, czas się wziąć do roboty!


Koniec.
Koniec roku koncertowego.
Koniec wspaniałej przygody z Wami.
Koniec, ale też i początek, no bo przecież nastepny rok przed nami, prawda?

Wczoraj zagrałem ostatni koncert w tym roku. Graliśmy w Sopocie, w klubie Scena. Piękny klub, położony na samej plaży. Dobra akustyka, wspaniała publiczność (jakże inaczej) i no, wszystko pięknie. Dziękuję za ten koncert wszystkim, którzy byli. Dziękuję za akcje, które zrobiliście, było to wzruszające, nie powiem, ale twardo trzymałem policzki suche. 

W odpowiedzi na Wasze pytania - nie, nie gram nigdzie w sylwestra. Są to moje urodziny i każdą propozycję, jaką mieliśmy, musieliśmy zdyskwalifikować. Nie wiem do jakiego czasu będę chciał obchodzić swoje urodziny z przyjaciółmi i nie grać żadnego koncertu, ale na razie tak mam. Jestem jeszcze dzieciaczkiem, który lubi imprezować i mimo tego, że w sylwestra stawka za koncert jest podwójna, nie jara mnie to. Przecież w życiu nie chodzi o pieniądze, tylko wspomnienia. Z drugiej strony możecie pomyśleć… "no właśnie, wspomnienia! więcej hajsu, czyli lot na Maladiwy, wielka impreza bez alkoholu [na Maladiwach jest on nielegalny] no i to sa wspomnienia!), ale jednak nie. Nie takie wspomnienia cenię. Kończąc: nie, nie zobaczycie mnie nigdzie na sylwestra, ale Wy też nie siedźcie przed telewizorami tylko zróbcie wielką imprezę, o jakiej nie słyszał nikt. Zresztą, pomimo pozorów "fani Kwiatkowskiego to gimbaza", do końca tak nie jest.

Śmieszne to, śmieszne. Bo widzę, jak się zmieniacie. Jak dorastacie, jak się buntujecie wychodząc w przerwie koncertu na fajke (niu niu niu, nie można), jak zaczynacie się poważnie kłócić z rodzicami. To śmieszne. Pamiętam, jak ja też taki byłem. Pewnie byłbym jeszcze taki do tej pory, gdyby nie życie, które zmusiło mnie do szybkiego dojrzenia i radzenia sobie w życiu. Dzieli nas kilka fajnych lat, albo i też nie. Raczej mówię o tych pierwszych. Widzę też różnice w Waszym zachowaniu w stosunku do mnie. Przeważnie już nie jest to tak bardzo, hmm… spontaniczne? I nieprzemyślane, do czego nie powiem, przyzwyczaiłem się i teraz, gdy wszyscy podchodzicie do tego na lajcie i stajemy się ziomkami (joł), może też mi się zdawać, że uczucia w środku też się zmieniły. Ale wciąż uświadamiacie mnie, że tak nie jest. Bo nie jest tak, prawda?
Cytując "muszę wszystko pozmieniać, tak jak czas wszystko zmienia" idealnie opisuję przestrzeń czasu w przeciągu ostatnich dwóch lat, dwóch lat żywotu mojej osoby. W środku ten sam, trochę może bardziej zraniony i dotkniętym szczęściem chłopak, a na zewnątrz niektóre zachowania już się zmieniają. Mówię o takim photoblogu, o czasach intelektualisty, o czasach fakinshita. Ale nie zmieniłem się w środku i jest to dobre. Lubię to w sobie. Przecież mam tyle czynników wokół siebie, które powinny już dawno ściągnąć mnie na dno, jak nie niżej. Mam dostęp do tak głupich rzeczy, które rujnują ludziom życie. Ale jednak wiem, co dla mnie jest najlepsze i chcę to wszystko, co mam teraz, zachować przy sobie przez całe życie. Teraz przychodzi do głowy pytanie - czy zmieniać swój sposób życia w relacji fan-artysta z powodu dorastania obydwu tych stron, by dopasować swoją dojrzałość do dojarzałości fanów, czy zostać takim samym i czekać na sukces, lub porażkę? Z drugiej strony, jak się dopasować, przecież nie jestem gumką recepturką, bym był idealny do wszystkiego. Z trzeciej…każdy z nas kiedyś będzie dorosły. Kiedyś. 

Mam nadzieję, że w przeciągu 4 godzin dojadę do Warszawy, bo jestem chory i właśnie psiknąłem 8 raz z rzędu. 

PS, hasło na photobloga: sawmahcok

Ukradli mi kabel do iPhona, wszystkie zdjęcia dodam później. Może dziś wieczorem, więc sprawdzajcie aktualizację. I przepraszam za te wylewy, wiecie, że inaczej nie potrafię.




sobota, 27 grudnia 2014

święta, święta i jedzenie.


Dziś piszę do Was z trójmiasta. 
Wróciłem z Gorzowa pełen sił, o pełnym głosie i pełen optymizmu. 
Jak to się mówi… Święta, święta i po świętach. Wszyscy srali, wrzucali zdjęcia śniegu, choinek, prezentów i rodzin - srałem też i ja. Jest to przecież fajny dzień w fajnym gronie, tradycja została podtrzymana, a prezenty rozdane. Jezus się urodził, więc jest koziorożcem jak ja. Jak twierdzą różne artykuły, koziorożcem naprzeciw matczynego raka, no ale każdy wie, że koziorożce są fajne. I bardzo uparte. Stąd też moje zdrowe i normalne podejście do tych dni. Aura magii skończyła się w momencie, kiedy na święta zaczęło braknąć śniegu, braci i tej niecierpliwości związanych z otrzymaniem prezentów. Chyba już po prostu z tego wszystkiego dorosłem. Oczywiście fajnie, że rodzina się zbiera w jedno miejsce, dzielimy się opłatkiem i życzymy sobie różnych rzeczy, że jemy całe 3 dni bez przerwy i że idziemy na pasterkę za kościół, ale mnie już niektóre rzeczy po prostu nie jarają. Ale to tylko moje zdanie.  To nie jest propaganda świąt, po prostu dla mnie jest to czas odpoczynku i czas, w którym każdy powinien robić to, co będzie chciał. Dlatego, kiedy położyłem się w swoim dawnym pokoju, odpaliłem świeczki, włączyłem telewizor i wziąłem książkę do ręki (wiem, to trochę się wyklucza) czułem się jak w niebie. Ale już powoli chciałem wracać do pracy, do koncertów, do Warszawy… To już nie te same święta, co za dzieciaka. Pełno śniegu, cała rodzina, no ale co zrobisz. Dostałem skarpety? Dostałem, więc już nie narzekam. Przyszłą wigilię planuję zrobić w Warszawie. Może reanimacja świąt się uda. 

Jestem w trójmieście - jutro w Sopocie w klubie Scena odbędzie się kolejny, już ostatni w tym roku koncert z trasy POP&ROLL. Jestem podekscytowany i też trochę smutny, no bo to już koniec roku. Kolejnego roku. Z jednej strony zdaje się, że te 12 miesięcy minęły tak strasznie szybko. Ale patrząc na to z drugiej strony, kiedy przypomnimy sobie ile w tym roku się wydarzyło, zwłaszcza kiedy patrzę na swój rok… Przecież to wszystko właśnie rozkręciło się w tym roku. 2013 był tylko początkiem, 2014 stał się rozwinięciem. Mam nadzieję, że na zakończenie będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. 

Zarzucę Wam kilka zdjęć i wracam do leniuchowania, może coś poczytam, albo obejrzę jakiś film… nie wiem.

Photoblog potrzebuje jeszcze trochę czasu, spokojnie :)

a jeśli macie jakieś słabe dni i chcecie jeszcze bardziej się dobić, to posłuchajcie tej
https://www.youtube.com/watch?v=4q1naeKenys
piosenki. Ogólnie nie rozumiem fenomenu Nicki Minaj, Iggy i reszty raperek, może dlatego, że nie znam się na rapie, ale ta piosenka, jeśli chodzi o tekst, jest fajna. Dobijajmy się wszyscy.
hahaha,die
























wtorek, 23 grudnia 2014

ze swojego łóżka w starym pokoju jednak piszę się lepiej, niż z auta.

 Ostatni post pisany z auta skończył się tym, że rozwoziłem Wam choinki. Wszystkie choinki porozwoziłem, zobaczyłem uśmiechy na twarzach kilku rodzin i wróciłem do Warszawy. Fajnie było, przyjęliście mnie bardzo czule, nawet, kiedy wchodziłem do Waszych pokoi i kładłem się na łóżko mówiąc, że już stąd nie wstaje. 

Pisałem Wam też o pracowitym weekendzie - tak, już jest za mną. Zaczęło się od podróży do Poznania na firmową wigilię mojej wytwórni - MyMusic. Było świetnie. Piękna restauracja, jedzenie nawet niezłe no i atmosfera niesamowita. W sumie z artystów MyMusic byłem tylko ja, jako przedstawiciel tej artystycznej strony naszego spotkania, gdyż było tam pełno Spółek, jakichś innych rzeczy, o których nie mam pojęcia. No więc tak. Niestety, zabawa dla mnie skończyła się około 00:00, gdyż wiedziałem, że na następny dzień wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, w końcu to jeden z koncertów promujących trasę. Wypoczęty i gotowy do działania, wleciałem w mój ulubiony strój SpongeBoba i poleciałem na próbę - czekaliście na kocnert już od 5 nad ranem, chociaż pizgało niesamowicie. Nie wiem, czy powinienem się cieszyć, czy bardziej martwić, no ale Wam nie da się przemówić do łbów, lubię to.

Dzwięk, światło, intro, wszystko pięknie - no więc poszedłem do mojej ulubionej knajpy w Poznaniu - Ptasie Radio - (zajechało Magdą Gessler?) na późne śniadanie. Weedy też wybierał, ale zupa dnia go nie zadowoliła. W ogóle Weedy był zestresowany, bo w hotelu o nim nie wiedzieli, więc musiał się ukrywać pod kurtkami i szalikami, bidulek. 

Sam koncert - niesamowity. Nie dość, że przyjechał mój Tata, (sam, bez mamy, bo mama w pracy), to przyjechali jeszcze moi funfle z Gorzowa, czyli jakiś odłamek Aloha Team’u. Was - pełno, koncert wyprzedany, teksty opanowane, gardła pięknie głośne. Czego chcieć więcej od fanów? Obiecaliśmy sobie na paluszek, więc jestem spokojny. Na paluszek już wymigać się nie da, wiecie? Po koncercie powrót do hotelu, niesamowity ból brzucha od śmiania się z bitwy Niklasa i Kacpra, a z Herman śmieje się najlepiej, no i o 00:00 wyruszyłem do Lublina. Nic co dzieję się w busie, obce mi nie jest, więc sen w nim zupełnie mi odpowiada, przecież już trochę tam przespałem. O 7 nad ranem obudził mnie Wrzosek, mówiąc „Ej, Dawid, już jesteśmy!”. Czas na próbę, tak. 7 rano, próba, a przed sceną Wy. No dobra, jak tam już chcecie, powtarzać po 6 razy nie będę, chociaż przez mikrofon wspomniałem, byście poszli jeszcze pospać do domu, ale nie, bo po co, jeszcze zbluzgany zostałem, hahaha. Był to koncert w Centrum Handlowym, czyli trochę różniący się od tych klubowych. Różniący się tym, że jest otwarta przestrzeń, przez co też atmosfera jest inna, jest za darmo, co Wam w zupełności odpowiada no i jest dużo ludzi, którzy przyszli przypadkowo, więc też ich musisz przekonać swoją muzą. Nie jest gorzej. Jest inaczej, gdybym nie lubił, nie zgadzałbym się na granie tam. Ale lubię i się zgadzam, a Lublin był zajebisty. Poszedłem spać, zespół i cała reszta ludzi odpowiedzialnych za trasę po koncercie oczywiście trochę imprezowała, tak imprezowała, że w pewnym momencie odebrałem telefon od Igora, który przerażonym głosem mówi i prosi jednocześnie, bym im pomógł, bo zacięli się w windzie i boją się, że spadną. Było to tak śmieszne, że wyskoczyłem do nich na boso i rozmawiałem przez drzwi od windy. Na szczęście ochrona hotelu im pomogła i sprowadziła windę na poziom -2 (czyli taki poziom, który nie ma swojego odnośnika na przyciskach wewnątrz windy i nie można tam pojechać jak „się chcę”). Wyszli, a tam jak w horrorze… jakieś piwnice, ktoś, kto prowadzi ich ponoć do wyjścia, ale jednak sami nie wiedzą kto to jest… no ale to raczej działo się w ich głowach, bo ostatecznie wyszli na recepcje i przez kolejne pół godziny nie było innego tematu niż… winda. Pojechali my do Krakowa następnego ranka, piękna próba przed koncertem, potem do hotelu się odprawić, położyć i wykąpać no i polecieli my na sztukę. Sztukę zagraliśmy jak najlepiej potrafiliśmy, Was pełno, koncert wyprzedany, piękny klub z piękną organizacją no i co tu więcej mówić, może po prostu dziękuję

Wróciłem wczoraj wieczorem do Warszawy, a dziś jestem w innym mieście. Tym razem w moim ulubionym, Gorzowie. Siedzę właśnie w swoim pokoju z herbatą, walizką pełną prezentów i super nastrojem, mimo tego, że spędziłem 6 godzin w pociągu. Dupa mi odpada. A jeszcze trzeba pomóc mamie więcej, niż zawsze, bo 2 dni temu złamała rękę… Ach ta mama, co ja z nią mam. A pamiętacie, jak ja do niej dzwoniłem i mówiłem, że moja ręka leży pod tirem? Hahaha… kiedy to było. 

Często spotykam Was przypadkowo na ulicy, czy pod hotelami. Robię sobię wtedy z Wami zdjęcia moim telefonem i wrzucam właśnie tu, pod posty. Dziś jest ich dość dużo, dlatego też sortujcie i wyszukujcie siebię, a ja włączam swoją skrzynkę mailową i zaczynam żmudną i nudną pracę - czyli odpisywanie na mailę służbowe. 

Wesołych świąt, smacznego jedzenia, przyjemnej atmosfery i owocnego czasu przemyśleń. Ten czas i ten klimat do przemyśleń jest najlepszy. A więc zastanówcie się co można zrobić, by było jeszcze lepiej i zacznijcie działać. Nie zapomnijcie też proszę o psiakach, które w święta są niby tak samo samotne, jak zawszę, ale jednak skoro my będziemy objadać się karpiami i jajkami z majonezem (can’t fuckin’ wait!), oni też mogą. Wystawcie przed klatkę jakieś jedzonko dla psiaków, albo chociaż wodę. 

Trzymajcie się ciepło,
Wasz Kwiat